poniedziałek, 15 grudnia 2014

FABRYKA BOMBEK

W sobotę odwiedziliśmy "fabrykę" bombek (słowo "fabryka" jest zdecydowanie na wyrost, "wytwórnia" też wydaje mi się mocno przesadzone, może jakaś "manufaktura" lub średniowieczny "cech" byłby właściwszy?). Mowa oczywiście o bombkach choinkowych :-)

Zdjęć mało, kilka filmików, starałam się zoomować, by nie straszyć wszechogarniającym syfem panującym na miejscu. Jeśli to dla tych ludzi praca sezonowa, to może da się jakoś dwa miechy przeżyć w tych warunkach, ale jeśli siedzą tam cały rok, to mocno współczuję. A może po prostu nie znam życia i marudzę, że kibel brudny, nie ma ręczników? Może to jest właśnie norma w tego typu przybytkach???

Poniżej- pan sobie siedzi, grzeje szkło i dmucha . I tak pewnie 8 godzin dziennie. Normalnie dmucha i grzeje ten pan ze słuchawkami (głośno), na filmiku uczestnik wycieczki próbował swych sił i nieźle mu wyszło :


Potem bombki wędrują do srebrzenia- mogłaby to być mała lekcja chemii doświadczalnej- bańki wchodzą przezroczyste, a po napełnieniu ich czymśtam srebra i zanurzeniu w korycie z gorącą wodą nabierają ślicznego srebrnego koloru.
I tu pytanie z publiczności:
- To ile takich bombek jest pani w stanie zrobić na dzień?
- Bez kozery powiem pińcet :-)
Pani oczywiście tak nie powiedziała, bo jest za młoda i nie ma na imię Pelagia, aczkolwiek taką właśnie liczbę podała.











Po tych atrakcjach wyszliśmy z szopy, tfu, fabryki i przeszli do drugiej jej części.Po drodze cały czas mijamy wycieczki szkolno- emeryckie, czyli z jednej strony dzieciaki, a z drugiej kółko geriatryczne z Bzianki Górnej. Zaplanowanie tego musiało zająć niezłemu logistykowi kilka dni! Miejsca  nie ma prawie wcale, grupki są dzielone po ok 10 osób, mijamy się w przejściach, na wąskich korytarzykach zastawionych pudłami, paletami i innym badziojstwem- sprawnie niemalże jak w zegarku. Obsługą grupek zajmuje się kilka osób, nie ma czasu na zbędne gadanie, raz raz, ruszać się. Wracając do tematu. Od progu wita nas przerażający smród- wkraczamy na teren lakierni. Dzieci zaczynają kaszleć, mrugamy oczami, toksyczne opary są nie do wytrzymania. No ale nic, wchodzimy. W pomieszczeniu schną sobie banieczki, wokół kadzie z lakierami, na nich trupie główki i informacje o skutkach ubocznych, a przy robocie dwie panie jak gdyby nigdy nic maczają sobie  bombki w farbie. Uciekliśmy, nie dało się wytrzymać. A panie tak pewnie przez 8 godzin, bez masek żadnych, specjalnej wentylacji jakoś tez nie zauważyłam... Przeczekaliśmy w sklepie, gdzie smród był trochę mniejszy.

Alek pokazuje jak tu śmierdzi

Polakierowane bombki sobie schną...


A tutaj zobrazowane wspaniałe warunki pracy- aż dziw bierze, że jeszcze jakaś inspekcja tam nie trafiła...

 


I najprzyjemniejsza część wizyty- w dekoratorni.









A potem zapraszamy do sklepiku na zakupy- paragony niestety się skończyły, kasy fiskalne na urlopie- oj, nie tylko inspekcja od warunków pracy miałaby dużo roboty, ale i pewien dobrze znany urząd ;-)
Ale co tam, najważniejsze, że dzieciom się podobało :-)))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz